Ech, Salon24, człowiek w poprzedniej notce poświęcił tyle czasu na analizę postanowień TL, a tu pies z kulawą nogą bloga nie odwiedził, komentarza nie zostawił. Wydawało się, że to temat na topie, a tu wcześniejsze notki o sporcie czy o niczym zyskały więcej komentarzy...
No nic, na przyszłość będę pamiętał, zeby notek nie zamieszczać o północy, kiedy nie tylko blogowicze, ale i admini śpią snem spokojnym.
Dzisiaj podobno jakieś głosowanie w tej sprawie. PiS będzie się dalej bawił w kabaret i udawał, że nie chce ratyfikować Traktatu Lizbońskiego, ale w Rejtana Kaczyńskiego uwierzą już chyba tylko skrajni zwolennicy pewnego radia - o ile w radiu tym tak każą.
Proszę mnie w tym miejscu nie linczować za atak na to radio - którego nie słucham, acz znam i cenię sporo osób, które go słuchają. Pod warunkiem, że potrafią przy tym zachować trzeźwość umysłu. Wbrew pozorom, takich ludzi jest dużo. Problemem jest ten ułamek osób, które bezrefleksyjnie wierzą na zasadzie autorytetu w niektóre przekazywane tam treści. To akurat mała grupa, acz interesująca - przykładem ich wyrobienie politycznego zawsze pozostaje dla mnie ich postawa w czasie głosowania nad zmianą art.art. 30 i 38 Konstytucji. Skrajni zwolennicy ochrony życia dziecka poczętego, zupełnie nie przejęli się postawą PiS oraz Prezydenta z małżonką w temacie, bo, jak się dowiedziałem, w jednej z audycji powiedzieli, że "PiS jeszcze wróci do tematu". Czyli - nie ma sprawy.
No więc stajemy przed tą historyczną chwilą, kiedy nasza suwerenność jest kolejny raz ograniczana i obcinana. Trudno, zapewne da się z tym żyć. Szczególnie Polacy się do tego przyzwyczaili. Zobaczymy jak sobie poradzą inne narody, dla których to nowość, nie za bardzo kojarzące na czym może polegać ograniczenie możliwości samostanowienia.
Zresztą, jak przekonują nas światłe profesorskie umysly, suwerenność to i tak przeżytek. Ciekawe czy Tybetańczycy, że tak pozostaniemy w sferze aktualnych tematów, uważają tak samo.
Najważniejsze, że nie będziemy musieli się wstydzić przed cała Europą. Weźmy na przykład takich Francuzów - do dzisiaj nie mogą się pozbierać po tym wstydliwym odrzuceniu europejskiej konstytucji. Za każdym razem, kiedy takiego Francuza spotykam, rozmowa zaczyna się od jego przeprosin za to, że okazali się niedorośli do demokracji i nie zrozumieli dziejowej konieczności pogłębienia integracji oraz usprawnienia aparatu decyzyjnego Unii.
Na szczęście uniknęliśmy też drugiego wstydu, który polega na tym, że ustawa ratyfikacyjna nie będzie zawierać ani preambuły, mogącej wpływać na interpretację woli stron ratyfikowanej umowy, ani też postanowień dotyczących trybu negocjowania zmiany ratyfikowanego traktatu, adresowanych do negocjatorów. Część projektowanych postanowień ustawy ratyfikującej, wbrew światłym głosom profesorów, wcale nie była ani sprzeczna z konstytucją, ani nawet nie dotyczyła "samoutrwalającej się ustawy". Były to bowiem normy adresowane to organów reprezentujących Polskę w procesie negocjowania i podpisywania aneksów do Traktatu, a nie ratyfikowania samego Traktatu. Jak wiemy z doświadczenia (TL już dawno podpisany przez przedstawicieli rządu polskiego) to co innego. I Konstytucja nie stoi na przeszkodzie ku temu, aby ustawa przewidywała tu specjalny tryb postępowania - w końcu to ustawa zwykła (inna) przewiduje szczegóły trybu ratyfikacyjnego, więc możliwe (a nawet uzasadnione przedmiotem) jest stworzenie specjalnego trybu dla traktatu tak ważnego, jak ten unijny. Oczywiście ustawa taka mogła by być potem zmieniona w normalnym trybie, co nie zmienia faktu, że akurat zgodność z konstytucją nie była tu problemem.
W zamian za to będziemy mieć formę uchwały, która od powyższych sposobów różni sie tym, że jej skutek prawny jest taki, że możemy sobie zrobić samolot z kartki papieru, na której będzie wydrukowana.
Więc leć samolociku, leć, zabierz nas do drugiej Irlandii.